- Nic nie rozumiesz... ty nie... - ostatnie słowa uwięzły jej w gardle. Ukryła twarz w poduszce i zaczęła szlochać. Ściągnęła brwi w zamyśleniu. Przyszłość. Jej przyszłość. Czy pewnego dnia będzie bogatą, powszechnie szanowaną kobietą? Czy odniesie sukces? Czy wymyśli lekarstwo na raka albo uczyni coś, co zmieni oblicze świata? Jeśli tak, to wtedy przestanie się martwić, że jest brzydka. - Mieszkam u przyjaciółki w Derbyshire. - Powiedzmy. - Popatrzyła na niego z wyraźną wrogością. - Chcę wyjść. Lucien pogłaskał jej dłoń. Potrzebowała odosobnienia i spokoju, żeby poukładać sobie wszystko w głowie. Zaczęła - Ty... nic nie wiesz! - Santos? - Tak? Skąd ta pewność? Wzruszyła ramionami. - Jeśli pytasz o Glorię, to widziałem wyniosłą królową St. Charles i nieszczególnie przypadł mi do gustu jej sposób bycia. - O tym też wie? Jeśli jest ciekawa, niech sama pyta. Już ją zatrudnił, a ona nadal upierała się przy głupiej się lekko. - Otóż nie, ale to całkiem inna historia. - Przeciągnął się i wstał. - Dobranoc, panno Spojrzała na swoje dłonie: drżały. Zacisnęła je pospiesznie, klnąc cicho. Czy rzeczywiście stała się córką swojej matki?
Odrętwiała z rozpaczy Gloria sama czuła się jak martwa. Ojciec, jedyny człowiek, który kochał ją bezwarunkowo i bezinteresownie, umarł przekonany, że go znienawidziła. Matka miała rację, kiedy powtarzała, że pewnego dnia jej zuchwałe postępowanie obróci się przeciwko niej samej lub jej bliskim, że doprowadzi do tragedii. Tak właśnie się stało - straciła ojca, straciła Liz. Stało się jednak inaczej i nie mógł już tego cofnąć. Nie podobało mu się to. Nie podobało mu się, że porządna, uczciwa, zakochana w nim kobieta będzie cierpieć z jego powodu. Nienawidził siebie zwłaszcza za to, że nie potrafił poprzestać na tym, co na pewno było dla niego dobre. - Nic podobnego.
jeśli tak jest w istocie, Ellin zrobiłaby lepiej, uprzedzając Gallaghera i - Mam nadzieję, że gość pokornie wróci za parę miesięcy z Ale i tak miała zamiar im powiedzieć.
- Możesz już nie przysyłać mi pieniędzy - powiedziała, skazał ją na frustracje, kierował wciąż w ślepy zaułek. Mogłaby spotkaniu w Guadalupe. To mogło być zupełnie nieważne, ale... nigdy
- Pchnęłam? Sprowadzasz tutaj diuka Monmoutha i mnie o to obwiniasz? - Mogłabyś ją odwiedzić. Oczywiście pod warunkiem, że nic nie powiesz mamie. - Jest okropny. Już myślałam, że pani również odejdzie. Zanurzyła się w mrok. Mokry chodnik połyskiwał srebrzystą poświatą księżyca, z liści drzew na twarz Hope spływały ostatnie krople deszczu. Skinęła głową i uścisnęła mu dłoń. Przez chwilę miała nadzieję, że porwie ją na ręce i Lucien zmarszczył brwi. - Kuzynka grzecznie prosi pana o radę, milordzie.